(Spoiler)
Przez większość czasu film był coraz piękniejszą i coraz bardziej wciągająca historią o
przywiązaniu i przeznaczeniu, skromną, ale urokliwą. Piękne obrazy, piękna muzyka i piękna
Yeo-reum Han. Kiedy Kim Ki Duk doprowadził widza do zakończenia, wszystko co budował
przez półtora godziny zatonęło jak ten statek... nie tłumaczy tego żadna możliwa symbolika.
Szkoda.
Popieram. Cały film (pomijając końcówkę) to forma, która sama doskonale broni się przed krytyką.
Plastyczność scen, przejrzystość postaci (które były troszkę zbyt infantylne, niedopracowane) i cała historia nie wymaga ani słowa więcej niż użyto w filmie. Z łatwością odczytujemy emocje z twarzy i zachowania. Intrygująca, nieco monotonna historia - mimo wszystko, piękna.
Końcówkę można w skrócie opisać: "Że co, kur*a?!". Zarówno decyzja dziewczyny jak i plastyczność ukazanego ślubu rozbrajają. Nie wiem co sobie myśleć. Na początku się zastanawiałem, szukałem jakiejś symboliki - niespełnione marzenia, wypieranie tradycji przez popkulturę (przedstawioną jako dzieciak w bluzie BUFU, z walkmanem itp)... W końcu zarzuciłem zgłębianie tego filmu.
Ki-duk Kim szczerze mnie rozbawił. Po raz kolejny, zaserwował nam absurd na surowo. Za to go lubię, niech inni główkują nad symboliką, a ja do filmu chętnie wrócę - dla czystej przyjemności.
Mnie osobiście zatonięcie statku nie przeszkadzało, gorsza byla scena seksu z "duchem". To wg mnie totalnie zepsuło końcówkę filmu.
Raziła też "wrodzona małomówność" głównych bohaterów. Mimo wszystko film dobry.
Całkiem fajnie sie zapowiadało a tu nagle nieoczekiwana perwersja--- zaczeło się już od zmiany tonacji muzyki podczas zaslubin a potem....