I do tego nieletnia! A tak serio – jest coś na rzeczy z pewną obniżką formy reżysera, ale to dlatego, że po „Wiośnie... i wiośnie” oraz „Pustym domu” chciało się oczekiwać czegoś więcej. A jednak trudno powiedzieć, że to film słaby czy nieudany. Może faktycznie za dużo symboli, szczególnie w przedłużającym się nadto finale; za dużo też jednostajnej muzyki (wiem, że miała zastąpić dialogi miedzy dwójką bohaterów), bo choć ładna, z czasem zaczęła mnie nużyć; wreszcie za dużo podobieństw do „Wiosny... i wiosny” – tam buddyzm, tu harmonia tao; tam dom na wodzie, tu łajba; tam wybór momentu odejścia, tu również; tam dwoje protagonistów, tu także – pojawiły się więc pewne schematy. Mimo tych zarzutów – satysfakcja. Dlaczego? Nie tak trudno znaleźć odpowiedzi. Pozostała poezja, bardzo dobre zdjęcia i (co tu kryć) wyjatkowo urodziwa Han Yeo-Reum, której zmieniający się z przedziwną łatwością wyraz twarzy warto zapamiętać. Daję 8, być może przez sentyment i słabość charakteru.